7 maj 2024

"Milo" - wspomnienie o Waldemarze Milewiczu w 20. rocznicę jego tragicznej śmierci w Iraku

zdjęcie:
fot. PAP
We wtorek przypada 20. rocznica śmierci Waldemara Milewicza, dziennikarza Telewizji Polskiej, reportera i korespondenta wojennego, który zginął tragicznie w Iraku. Oto jak wspomina go korespondent PAP Piotr Górecki.
REKLAMA

Ostatni raz z Waldkiem rozmawiałem telefonicznie. Była końcówka kwietnia 2004 r. Właśnie dotarłem do Ammanu w Jordanii z Iraku, gdzie kilka tygodni spędziłem w bazie wojskowej Babilon. W tym czasie pracowałem w Telewizji Polsat, Waldek niezmiennie był w TVP. Zdzwoniliśmy się, bo ja chciałem od Waldka dowiedzieć się czegoś o pracy w Izraelu, gdzie jeszcze nie byłem. Technikalia: gdzie mieszkać, jakie są gniazdka, co z kartami SIM, z kim współpracować.

Wysłuchałem, zapisałem. Waldek też notował. Pytał o kierowcę z samochodem, który mógłby być fixerem. Bez takiego lokalnego współpracownika żaden dziennikarz ze świata nie ma czego szukać i jak pracować w obcym kraju. Nawet jeżeli, jak Waldkowi, miał towarzyszyć montażysta z TVP, mówiący po arabsku Mounir Bouamaran. Mundek. Tak nazywaliśmy pochodzącego z Algierii kolegę.

Ja pojechałem do Izraela, wróciłem do Polski i dowiedziałem się "o Polakach, którzy zginęli w Iraku". Pierwsze skojarzenie: polscy dziennikarze. Wyjeżdżając z bazy zostawiłem tam kolegów. Byli tam też zaprzyjaźnieni współpracownicy polskich sił zbrojnych. Byli też żołnierze. Szybko okazało się, że chodziło o Waldka. W tej chwili byłem człowiekiem Polsatu, ale natychmiast pojechałem na Plac Powstańców Warszawy i byłem razem z kolegami z "Zagranicy". Płakaliśmy i czekaliśmy na dalsze informacje z Iraku. O wspomnieniach jeszcze nie było mowy.

Bardzo szybko informacje o śmierć Waldka i Mundka zdominowały zdjęcia. AFP i inne agencje opublikowały zdjęcia zwłok naszych przyjaciół. Przejął je "Super Express". Miał do tego prawo? Czy redakcja przekroczyła etyczne granice? "Hieny" czy wypełnianie misji informacyjnej? Zdjęcia i ich szczegóły bolały. Denerwowały. Prowokowały do mocnych słów, które po pewnym czasie osłabiało zdanie: "Waldek by je opublikował".

Bo Milewicz w swojej pracy korespondenta opowiadającego o wojnach, konfliktach, ale także o skutkach katastrof naturalnych pokazywał widzom więcej niż jego poprzednicy. Trupy w swojej masie są obdarte z nazwisk. Czasami nawet nie wiadomo, którą stronę konfliktu obciąża ich śmierć. Waldek nie obawiał się tej konfrontacji. Rzadko, ale jednak ulegał, gdy wydawcy kłócili się z nim na zabój o poszczególne kadry.

Waldka Milewicza i jemu podobnych przyjęło się określać mianem korespondentów wojennych. On sam nie lubił tego określenia. Mówił o tym, że na Świętokrzyskiej w Warszawie może spaść na niego cegła i pozbawić życia. Żył na granicy, a nawet poza nią na Bałkanach, w Czeczenii, w Afryce, na Haiti, w Pakistanie, Iraku, Afganistanie. Chciał być i najczęściej był tym pierwszym z polskich mediów, który dotarł w rejon konfliktu i go relacjonował.

Robiłem podobne rzeczy jak Waldemar Milewicz. Odwiedzałem podobne lub te same regiony świata. Waldkowi jednak udało się dotrzeć tam, gdzie ja sam bałbym się zapuszczać. Milewicz zrobił reportaże o eutanazji czy o duchownych pełniących posługę przy ofiarach masowych morderstw.

Często o Milewiczu mówiliśmy, że miał szczęście. Chyba miał, ale za tym szczęściem stała determinacja, upór i przekonanie, że musi się udać. Waldek wiedział, że najmniejsza porażka przekreśli wszystko co dokonał.

Byliśmy kolegami z tej samej redakcji. Robiliśmy te same reportaże, ale nigdy nie pracowaliśmy wspólnie nad tym samym tematem. Owszem, był jeden taki projekt. Waldek zaproponował wspólny wyjazd do Kosowa, do którego miały wkraczać wojska koalicji NATO. "Wiesz, ja będę szedł na pierwszej linii, a co zostanie, obrobisz" - taką wypowiedź pamiętam. Tak się nie stało. Waldek wkroczył razem z wojskiem brytyjskim. Ja później spędziłem kilka tygodni w Kosowie, relacjonując życie w prowincji.

Kosowo to tylko jedno z miejsc, gdzie Milewicz chciał być pierwszy. Było ich wiele, ale przypominam sobie o upadku Miloszevicia w Jugosławii. Każdy reporter wojenny musi mieć dodatkowy zmysł, a Waldek go miał. Wsiadł do samolotu rejsowego i wylądował w Belgradzie. Straż graniczna stwierdziła, że on i inni dziennikarze nie mają wiz i powinni wrócić tam, skąd przylecieli. Po 24 godzinach spędzonych na podłodze na lotnisku w Belgradzie Waldek i inni zdeterminowani dziennikarze wjechali do Jugosławii i opisywali koniec dyktatora.

Wspomnienia o Waldemarze Milewiczu zawsze prowadzą do pytań o specyfikę dziennikarstwa w rejonach konfliktów. Jestem pewien, że Waldek, podobnie jak ja, nie chciał używać określenia "korespondent wojenny". Rozmawialiśmy o tym i wiem, że "wojna" była tylko przyspieszaczem zdarzeń. Waldek w sytuacjach ekstremalnych czuł się jak ryba w wodzie. Z pewnością szukał ich. Były mu potrzebne.

Jestem jednak przekonany, że on sam śmierci nie szukał. Życie na granicy, nie oznacza przecież jej przekraczania. Czy jego ostatni wyjazd miał być ostatnim? Że źle się czuł? Fizycznie, bo bolał go kręgosłup? Psychicznie, bo jak głosiły wieści miał być zwolniony z TVP? Takich odpowiedzi przez dwadzieścia lat nie szukałem i dotąd nie szukam.

Wspomnienia o Waldku prowadzą mnie do tego jego ostatniego reporterskiego wyjazdu. Miałem w rękach kopię jego eksplikacji, czyli wewnętrznego dokumentu TVP, w którym Milewicz wyjaśniał dlaczego chce pojechać do Iraku, co chce zrobić i o czym ma być jego reportaż. Pamiętam z niego takie sformułowanie, do którego Waldek często się w takich tekstach odwoływał: żebyśmy w TVP nie korzystali tylko z opowieści z innych źródeł, innych agencji, innych telewizji. Możemy, powinniśmy mieć własne relacje. Przyznaję, że z tego argumentu sam korzystałem, wypisując swoje eksplikacje z propozycjami wyjazdów w rejony konfliktów.

Ostatnia rozmowa telefoniczna z Waldkiem to kontakt na Assira lub Athira. Z tym Irakijczykiem wielokrotnie jeździłem, będąc w Bagdadzie. Docieraliśmy na samo południe kraju, przygotowując relacje o tzw. Arabach Błotnych - potomkach szyitów, którzy buntowali się przeciwko sunnickiej większości prezydenta Saddama. Byliśmy też na północy Iraku w tak zwanym trójkącie sunnickim, gdzie bali się wjeżdżać nawet amerykańscy żołnierze.

Będąc z Athirem, nigdy się nie bałem. Wierzyłem mu i w niego. Ten Irakijczyk był z Waldkiem, Mouhnirem Buamaranem i operatorem Jurkiem Ernstem w chwili, gdy samochód, którym jechali został ostrzelany. Ja uważam, że świat dzieli się na tych, którzy sądzą, że Athir sprzedał Milewicza i ekipę TVP i tych, którzy wierzą w jego niewinność. Po latach słyszałem, że zginął zabity przez islamistów. Niedawno jeden z naszych wspólnych znajomych opowiedział mi, że wspólnie z Athirem grał w pewna grę internetową. Do bezpośredniego kontaktu nigdy nie doszło. W coś jednak trzeba wierzyć.

Piotr Górecki (PAP)

ptg/ adj/ lm/

PRZECZYTAJ JESZCZE
Materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Serwisów Informacyjnych PAP, będących bazami danych, których producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez [nazwa administratora portalu] na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione. PAP S.A. zastrzega, iż dalsze rozpowszechnianie materiałów, o których mowa w art. 25 ust. 1 pkt. b) ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, jest zabronione.
pogoda Bełżyce
14.7°C
wschód słońca: 04:32
zachód słońca: 20:22
REKLAMA

Kalendarz Wydarzeń / Koncertów / Imprez w Bełżycach